– Pana nauczyciel z Geelong twierdzi, że był pan bardzo zdolny i że się pan marnuje. W pańskim banku dowiedziałem się, że na siebie wydaje pan bardzo niewiele. Pana lekarz mówi, że nie miał pan urlopu, odkąd rozpoczął pan tę pracę przed dziewięciu laty z wyjątkiem miesiąca, który spędził pan w szpitalu ze złamaną nogą. Pański pastor mówi, że nigdy nie chodzi pan do kościoła i ma to panu za złe. – Powoli pociągał trunek.
Wydawało się, że przed pełnym determinacji hrabią otwierało się wiele drzwi.
– I wreszcie – dodał z krzywym uśmiechem – właściciel baru „Golden Platypus” w Perloomie twierdzi, że mimo pańskiej urody powierzyłby panu własną siostrę.
– I po tym wszystkim do jakich pan doszedł wniosków? – zapytałem, nieco lepiej panując nad własną niechęcią.
– Ze jest pan nudną, pracowitą piłą – powiedział uprzejmie. Rozluźniłem się w tym momencie i śmiejąc się, usiadłem.
– Zgoda – rzekłem.
– Poza tym wszyscy mówią, że ma pan zwyczaj doprowadzać do końca to, co pan zaczyna, i że jest pan przyzwyczajony do ciężkiej fizycznej pracy. O koniach wie pan tyle, że pracę chłopca stajennego mógłby pan wykonywać z zamkniętymi oczami, i stojąc na głowie.
– Ten cały pomysł jest pomylony – rzuciłem z westchnieniem. – I nie mógłby się udać, ze mną, z Arthurem Simmonsem czy z kimkolwiek. Jest po prostu niewykonalny. W Anglii są przecież setki stajni treningowych. Można spędzić w nich całe miesiące i nie słyszeć o niczym, podczas gdy dokoła przez cały czas zawzięcie będą działać oszuści.
Hrabia October potrząsnął głową.
– Nie przypuszczam. Jest zdumiewająco mało nieuczciwych chłopców stajennych, znacznie mniej niż przypuszcza to pan czy większość ludzi. Chłopiec, o którym wiadomo, że jest przekupny, przyciąga wszelkiego rodzaju kombinatorów jak niestrzeżona kopalnia złota. Dlatego wszystko, co musiałby zrobić nasz ewentualny człowiek, to postarać się, aby rozeszła się wieść o tym, że gotów jest na przyjęcie propozycji. I bez wątpienia dostałby je.
– Ale czy właśnie takie, o jakie panu chodzi? Bardzo w to wątpię.
– Wydaje mi się, że jest to szansa warta spróbowania. Prawdę mówiąc, w obecnej sytuacji warto podjąć każdą szansę. Próbowaliśmy już wszystkiego innego. I nie udało się. Nie udało nam się, pomimo szczegółowego przesłuchiwania wszystkich osób, jakie miały do czynienia z tymi dziesięcioma końmi. Policja twierdzi, że nie może nam pomóc. Ponieważ nie możemy przeprowadzić analizy zastosowanego narkotyku, nie możemy dać im żadnych podstaw do wszczęcia śledztwa. Zatrudniliśmy prywatnych detektywów. Też nic nie osiągnęli. Bezpośrednie działanie nie przyniosło absolutnie żadnych rezultatów. Gotów jestem postawić dwadzieścia tysięcy funtów, że panu się uda. Czy zrobi pan to?
– Nie wiem – odpowiedziałem, przeklinając własną słabość. Powinienem był powiedzieć „nie, na pewno nie”.
Podchwycił to skwapliwie, przechylił się na fotelu i zaczął mówić znacznie szybciej, wypowiadając każde słowo z pełnym pasji przekonaniem.
– W jaki sposób mogę panu uświadomić, jak bardzo moim kolegom i mnie zależy na tych niewykrytych przypadkach dopingu? Sam jestem właścicielem wielu koni wyścigowych – głównie do biegów z przeszkodami – a moja rodzina od wielu pokoleń uwielbiała i popierała wyścigi. Trudno mi wprost wyrazić, jak bardzo mnie i wielu innym zależy na tym, by sport ten pozostał zdrowy… a po raz drugi w ciągu trzech lat jest on poważnie zagrożony. W czasie ostatniej wielkiej fali dopingów gazety i telewizja pełne były dowcipów na ten temat, a my po prostu nie możemy sobie pozwolić, żeby miało się to jeszcze raz powtórzyć. Dotychczas udawało nam się powstrzymać komentarze, ponieważ przypadki te były dość odległe w czasie – od pierwszego minął ponad rok – toteż na wszelkie pytania odpowiadamy po prostu, że testy wypadły negatywnie. Musimy, jednak zidentyfikować ten nowy środek, zanim jego zastosowanie się rozszerzy. W przeciwnym razie stanie się on poważniejszym zagrożeniem dla wyścigów niż cokolwiek dotąd. Jeżeli zaczną się pojawiać dziesiątki zwycięzców dopingowanych niewykrywalnym narkotykiem, zaufanie publiczności zostanie całkowicie zachwiane, a wyścigi z przeszkodami na długie lata, jeśli nie na zawsze, upadną. A chodzi tu przecież o coś więcej niż przyjemna rozrywka. Wyścigi to przemysł zatrudniający tysiące ludzi… a nie najmniej ważni spośród nich to hodowcy koni jak pan. Koniec publicznego poparcia będzie ciężkim ciosem. Zaproponowałem panu niebagatelną sumę pieniędzy, żeby przyjechał pan zobaczyć, czy może pan nam pomóc, ale jestem człowiekiem bogatym, i proszę mi wierzyć, że ocalenie wyścigówjest dla mnie znacznie więcej warte. Moje konie wygrały niemal taką sumę w ostatnim sezonie, i jeśli może ona wystarczyć na opłacenie choćby szansy zniszczenia tego zagrożenia, wydam ją z przyjemnością.
– Jest pan dziś znacznie bardziej podekscytowany niż wczoraj – powiedziałem wolno.
Hrabia October usiadł głębiej w fotelu.
– Wczoraj nie musiałem przekonywać pana. Ale czułem dokładnie to samo.
– Musi być w Anglii ktoś, kto potrafi wygrzebać informację, na której panu zależy – zaprotestowałem. – Człowiek, który zna od podszewki wasze wyścigi. Ja nic o nich nie wiem. Opuściłem Anglię, kiedy miałem dziewięć lat. Będę zupełnie bezużyteczny To w ogóle niemożliwe. – To brzmi lepiej, pochwaliłem sam siebie. Bardziej stanowczo.
Hrabia October popatrzył na swoją szklankę i powiedział z pewnym ociąganiem:
– Tak… zwróciliśmy się do kogoś w Anglii… do pewnego dziennikarza zajmującego się wyścigami. Doskonały nos, poza tym bardzo dyskretny, myśleliśmy, że będzie idealny Niestety, przez kilka tygodni poszukiwał bezskutecznie. I potem zginął biedak w wypadku samochodowym.
– Czemu nie spróbować kogoś innego? – upierałem się.
– Zginął w czerwcu podczas letniej przerwy w wyścigach z przeszkodami. Nowy sezon rozpoczął się w sierpniu i wtedy dopiero wpadliśmy na pomysł z chłopcem stajennym.
– Spróbujcie jakiegoś syna farmera… – podsunąłem. – I wiejski akcent, i znajomość koni…
October potrząsnął głową przecząco:
– Anglia jest na to za mała. Jeśli syn farmera będzie prowadził konia po padoku w czasie wyścigów, wkrótce dla nikogo nie będzie tajemnicą jego zadanie. Zbyt wiele osób go rozpozna i zacznie zadawać pytania.
– A więc syn robotnika rolnego o wysokim współczynniku inteligencji?
– Czy przeprowadzamy egzamin? – zapytał cierpko.
Po krótkiej chwili podniósł wzrok znad drinka. Twarz jego była poważna, niemal surowa.
– No więc? – zapytał.
Chciałem stanowczo powiedzieć „nie”. W rzeczywistości powiedziałem znów „nie wiem”.
– W jaki sposób mogę pana przekonać?
– W żaden. Zastanowię się. Jutro dam panu znać.
– Doskonale. – October podniósł się, odmówił mojej propozycji zostania na kolacji i odszedł tak jak przyszedł, emanując siłą swej osobowości. Kiedy wróciłem, odprowadziwszy go do samochodu, dom wydawał się pusty.
Księżyc w pełni świecił na ciemnym niebie, a spomiędzy znajdujących się za moimi plecami wzgórz rysował się w świetle wyraźny zarys tępego szczytu góry Kościuszki w śniegowej czapie. Siedziałem na skale wysoko w górach i patrzyłem w dół na mój dom.
Laguna, wielkie pastwiska rozciągające się aż do gąszcza krzewów, niewielkie padoki koło domu w schludnych białych ogrodzeniach, srebrne dachy pomieszczeń dla źrebiąt, solidna bryła stajni, szopa i niska, wydłużona, wdzięczna sylwetka domu mieszkalnego, w którego ostatnim oknie odbijało się światło księżyca.
To było moje więzienie.
Na początku nie było tak źle. Nie mieliśmy żadnych krewnych, którzy mogliby się nami zająć, i sprawiało mi przyjemność rozczarowywanie ludzi utrzymujących, że nie zdołam zarobić tyle, żeby rodzeństwo – Belinda, Helen i Philip – mogło być razem ze mną. Zawsze lubiłem konie, a interes od początku szedł zupełnie dobrze. W każdym razie mieliśmy wszyscy co jeść i nawet udało mi się przekonać siebie, że prawo nie było wcale moim prawdziwym powołaniem.
Rodzice zamierzali posłać Belindę i Helen do szkoły w Frensham, i kiedy przyszedł czas, posłałem je tam. Zapewne mógłbym znaleźć tańszą szkołę, ale próbowałem dać im to, co sam kiedyś miałem… I dlatego właśnie Philip był teraz w Geelong. Stopniowo interes rozrastał się, ale rosły też opłaty szkolne, wynagrodzenie robotników i koszty utrzymania. Zostałem schwytany w rodzaj wstępującej spirali i zbyt wiele zależało od tego, żebym nie przestał po niej wstępować. Złamanie nogi na wyścigach z przeszkodami, kiedy miałem dwadzieścia dwa lata, spowodowało najcięższy kryzys finansowy w ciągu całych dziewięciu lat. Nie miałem więc wyboru: musiałem zarzucić tak ryzykowne przedsięwzięcia.
Nie narzekałem na niekończącą się pracę. Bardzo kochałem moje siostrzyczki i brata. Wcale nie żałowałem tego, co zrobiłem. Jednak świadomość, że zastawiłem na siebie doskonale funkcjonującą pułapkę, zabijała powoli wcześniejsze zadowolenie, jakie znajdowałem w tym, że potrafię utrzymać moje rodzeństwo.
Za osiem czy dziesięć lat będą już dorośli, wykształceni, założą rodziny i moja praca będzie skończona. Za dziesięć lat będę miał trzydzieści siedem. Może ja także będę już żonaty, będę miał własne dzieci, będę wysyłał je do szkół w Frensham i Geelong. Od ponad czterech lat robiłem, co w mojej mocy, by zagłuszyć rosnące we mnie pragnienie ucieczki. Łatwiej mi było, kiedy wszyscy byli w domu na wakacjach, kiedy dom pełen był hałasu, wszędzie poniewierały się prace stolarskie Philipa, a dziewczęce łaszki suszyły się w łazience. Latem jeździliśmy konno lub pływaliśmy po lagunie (po jeziorze, jak nazywali ją moi angielscy rodzice), zimą jeździliśmy w górach na nartach. Byli doskonałymi kompanami i z wdzięcznością cieszyli się ze wszystkiego. Także teraz, kiedy dorastali, nie obserwowałem u nich żadnych objawów buntu właściwego nastolatkom. W istocie dawali mi wiele radości.